Co by w ramach wyżej wspomnianego festiwalu nie napisać trzeba się komuś narazić… Nie było w tym roku żadnego przełomu, fajerwerków, czy też przysłowiowej “wielkiej fety”, co dziwne po raz pierwszy po wnikliwym przestudiowaniu pełnego programu zachciało mi się wyć z rozpaczy… Festiwal ma swoją formułę, która chyba już na dobre zagościła w tym trzydniowym święcie gór. Pytanie tylko czy, aby stawianie na tak zwane „pewniaki” i stałe punkty programu, nie jest zwykłym pójściem na łatwiznę? Jednak do rzeczy…

Odcinek I  - Piątek

„Jesteśmy przekonani, że program jaki przygotowaliśmy świetnie wpisze się w atmosferę mikołajowych prezentów. Rozpoczniemy proponując obrazy, które cieszyły się dużym powodzeniem na zagranicznych festiwalach…” I tak, o to jako pierwszy spośród „piątkowych lektur obowiązkowych” pojawił się film „Distilled” w reżyserii Paul’a Diffey’a. Jakże wielkim zaskoczeniem był dla mnie werdykt jury konkursowego, które wyróżniło owe dzieło „za zdjęcia do filmu i fotograficzną ascezę w bielach”. Z pewnością jest to solidne kino wspinaczkowe, będące „hymnem pochwalnym dla zimowego wspinania w Szkocji”, nie mniej jednak mogę stwierdzić, że film ten na długo nie zagości w mej pamięci i pozostawi – o ironio – jedynie mgliste wspomnienie w dominującej, wyróżnionej bieli…

fot: Wojciech Lembark

fot: Wojciech Lembark

Kolejno pojawił się film „Sufferfest 2” -  przedstawiający wspinaczkową wyrypę jakich mało”. Tym razem panowie: Alex Honnold i Cedar Wright wzięli na tapetę 700-milowy, rowerowy rajd,  podczas którego wspięli się na 45 napotkanych pustynnych, skalnych wieżyc. Przyznam szczerze, myślałam że nie zaskoczą mnie oni niczym nowym, jednak mile się rozczarowałam. Po raz kolejny okazało się, że wystarczy nieskomplikowany, nieprzekolorowany obraz ukazujący herosów wspinaczkowych jako zwykłych ludzi (parę razy nawet w sytuacjach lekko ich ośmieszających) by mogli swobodnie wkraść się w serca „głodnych zwrotów akcji” widzów.

fot: Wojciech Lembark

fot: Wojciech Lembark

W przerwie między filmowymi projekcjami, z wielką niecierpliwością oczekiwaliśmy na prelekcję, znanego chyba przez wszystkich, powracającego po wypadku do wysokiej formy Adama Pustelnika. Pech chciał, że z przyczyn niezależnych od niego samego prelekcja nie odbyła się łamiąc wszystkie wspinaczkowe serca. „Kolejny wielki, „nieobecny” tego festiwalu – zdawało się słyszeć z każdego zakamarka sali głównej (z powodu choroby została odwołana prelekcja Peter’a Croft’a – przyp. red.). Trudno sobie przecież wyobrazić przecież krakowską imprezę bez obecności Adama na głównej scenie… W związku z tym pomyślcie – kieruje te słowa do nieobecnych – z jak wielka ulgą odetchnęliśmy, gdy Piotr Turkot zapewnił nas, że Adam mimo wszystko pojawi się po raz kolejny w roli „nadwornego tłumacza” największych gwiazd światowego wspinania.

Aby wypełnić festiwalową lukę, na ekranie ukazał się znany krakowskiej publiczności przede wszystkim ze wspinaczki w najbardziej niewdzięcznych formacjach, jakimi są przerysy duet Wild Boyz.

fot: Sabina Kogut

fot: Sabina Kogut

Gdy wybiła 17.15 na ekranie pojawił się chyba najbardziej oczekiwany przeze mnie punkt filmowej części programu czyli „Cerro Torre. Szanse kuli śnieżnej w piekle” – który zasłużenie zgarnął druga nagrodę w Międzynarodowym Konkursie Filmowym. Ze standardowego wyprawowego filmu alpinistycznego, zamienił się on w wysokogórski reality show, nie tracąc przy tym na atrakcyjności. W uzasadnieniu jury czytamy: Jest to epicka historia przełożona na współczesny język, zestawiona z historycznym wyczynem wspinaczkowym, co skłania nas do przemyśleń na temat wierności ideałom […] To wyjątkowo interesujący portret psychologiczny David’a Lamy – jego wiary we własne cele, ale także przemiany na przestrzeni lat. Rzekłoby się czego chcieć więcej…

Pora wreszcie na to co śmiało można powiedzieć stanowi siłę napędowa Krakowskiego Festiwalu Gorskiego – mianowicie wieczorne pokazy gwiazd. Na rozgrzewkę pojawił się Stephan Siegrist, znany w środowisku alpinistycznym jako Mr. Eiger, który ujął krakowska publiczność naturalnością i poczuciem humoru. Myliłby się jednak ten, kto łączyłby Szwajcara wyłącznie z Eigerem, ma on przecież na swoim koncie rewelacyjne przejścia w Patagonii jak i w Himalajach, co ciekawe realizuje się także na polu bardzo popularnych ostatnimi czasy dyscyplin, jakimi są: higline czy tez base jump – o czym nie zapomniał wspomnieć podczas swojej prelekcji.

fot: Sabina Kogut

fot: Sabina Kogut

Piątkowy wieczór uświetnił pokaz filmu, który zgarnął wszystkie najważniejsze nagrody na festiwalach filmowych w Banff, czy też w Kendal (już nie wspominam o naszym), mowa oczywiście o Valley Uprising. Osobiście uważam, że film ten powinien być prezentowany jako jeden z ostatnich, gdyż nie pozwolił on w pełni docenić kolejnych pozycji. Dzięki ogromnemu wysiłkowi twórców mieliśmy możliwość zobaczyć najpełniejszą dokumentację historii wspinaczki w Dolinie Yosemite, co więcej przez wyjątkowo dowcipny, innowatorski język filmu, odmitologizowano wielkie postaci, które zaważyły na historii światowej eksploracji gór.

Po takim podniesieniu poprzeczki „pstrokata” impresja narciarska pt. „After Glow” przypominała jedynie pięknie wyglądający tort w menu festiwalowym, jednak po wyserwowaniu go na ekranie, okazała się być zakalcem… Nie wiem dlaczego, ale myślę, że tego typu obrazy powstają jedynie dla sponsorów i mogą posłużyć co najwyżej za atrakcyjny spot reklamowy.