Najwyższy szczyt Iranu i jednocześnie najwyższy aktywny wulkan w Azji przyciąga mieszkańców Persji i Europejczyków swoim majestatem. Góruje nad innymi szczytami sprawiając, iż sąsiednie czterotysięczniki nabierają wrażenia pagórków a dymiący wciąż wierzchołek budzi ciekawość nawet rdzennych mieszkańców Iranu.

Demawend – irański Goliat
W bazie I

Demawend – irański Goliat
W drodze do obozu II

Demawend – irański Goliat
Obóz I

Demawend – irański Goliat
Trasa na odcinku z obozu I do schroniska, wysokość 3600 m

Pomysł wejścia na irański Demawend pojawił się w ramach alternatywy dużo droższego szczytu jakim jest Kilimandżaro. Wysokości zbliżone, technicznie podobne trudności podejścia i w obu przypadkach wędrówka odbywa się w lejącym żarze i przenikliwym mrozie. Ze względu na cenę biletów lotniczych, wylot mieliśmy z Pragi z przesiadką w Kijowie, gdzie podczas niespełna pięciogodzinnej przerwy pomiędzy lotami, wynajęliśmy taksówkę i odwiedziliśmy oddalony o czterdzieści kilometrów Majdan (koszt taksówki 40 Euro). Wybraliśmy się czteroosobowym zespołem w skład, którego poza mną wchodził mój ojciec Tomek, Darek, z którym dotychczas nigdy wcześniej nie wędrowałem i Tomek, który towarzyszył mi praktycznie w większości wypraw. Dlatego też obaj mieliśmy przed tym wyjazdem lekki niepokój po tym jak rok wcześniej z powodu przysypanej Drogi Wojennej musieliśmy zrezygnować z wyprawy na Elbrus i bez sukcesu zakończyła się także wyprawa na kaukaski Tetnuldi. Mieliśmy jednak nadzieję, że pech, który nam poprzednio towarzyszył, tym razem odpuści. W Teheranie wylądowaliśmy po północy. W potężnym mieście, które oficjalnie zamieszkuje ponad 12 mln osób, na lotnisku czekał na nas Alborz, z którym nawiązaliśmy kontakt mailowy jeszcze w Polsce. Człowiek ten, po tym jak wymieniliśmy walutę, zawiózł nas bezpośrednio do Polour, miasteczka wypadowego, gdzie też w schronisku uzyskuje się pozwolenia na wejście (koszt pozwolenia 50 $/os.). Na uzyskanie niezbędnego dokumentu musieliśmy jednak poczekać do rana, gdyż wydawane są dopiero od szóstej godziny. Wykorzystaliśmy ten czas na przepakowanie i zorganizowanie auta terenowego, którym dotarliśmy do bazy wypadowej. Droga wyboista i kręta, pełna kurzu i całkowicie pozbawiona drzew. Kiedy przybyliśmy na miejsce byliśmy zaskoczeni. Mieliśmy wiedzę, że szczyt zdobywa rocznie około pięciuset obcokrajowców a tu ze względu na rozpoczynający się weekend w bazie panowało duże poruszenie. Wiele osób przybywało jeepami i dalej wynajmowali karawany osłów, które transportowały ekwipunki aż do jednego z wyżej położonego schroniska górskiego na świecie Bargah. My jednak postanowiliśmy w ramach aklimatyzacji zostać na noc w bazie przy meczecie Al Zaman Mosque na wysokości 3025 m n.p.m. Mieliśmy na celu zdobyć aklimatyzację. Rozbiliśmy namioty i przyrządziliśmy pierwsze liofilizjaty. W bazie stoi beczkowóz, z którego bezpłatnie, można zaczerpnąć wody a także umyć się. Brak jest sklepu. Bez wątpienia, jako ,,przybysze z zachodu”, skupialiśmy na sobie uwagę Irańczyków, których z godziny na godzinę przybywało. Wielu z nich prosiło nas o wspólne zdjęcie i życzyło powodzenia na trasie. Byliśmy bardzo miło odbierani. W bazie, co pewien czas pojawiały się auta z nowymi ekipami. Z powodu sporego kurzu cały plac polany jest spora ilością oleju napędowego. Obserwując to z boku ma się wrażenie, że wszyscy ludzie stoją na tykającej bombie. Na szczęście, nikomu nie przychodzi do głowy zapalenie papierosa, co też w całym Iranie jest dość rzadkim zjawiskiem. Obok zagrody z owcami i kozami stoi meczet, do którego przed wyprawą nieliczni wstępują pomodlić się. Wszyscy natomiast obecni w bazie krzyczą, nawołują a co niektórzy śpiewają. Co pewien czas jakaś ekipa wędruje z tubą przewieszoną do plecaka i słucha dźwięków charakterystycznych dla Bliskiego Wschodu. Po posiłku i odpoczynku ruszamy ,,na lekko”, by dotrzeć nieco wyżej i zdobyć aklimatyzację. Namioty z wszystkimi rzeczami zostawiliśmy zamknięte szczelnie przed skorpionami i wężami. Nim wkładamy plecaki także dokładnie je sprawdzamy, czy przypadkiem coś nie wpełzło do ich zakamarków. W samym Iranie przypadków ukąszeń przez skorpiony odnotowuje się ponad 54 tysiące rocznie. Podchodzimy do wysokości 3800 m n.p.m. i tam leżymy z godzinę, podziwiając widoki i zastanawiając się, czy na takiej wysokości żyją jeszcze te mniej przyjemne stworzenia. Trasa do tego miejsca to wydeptana ścieżka, pełna kurzu, kamieni i krzaków. Żadnego ujęcia wody i schronienia przed słońcem. Na nocleg schodzimy do naszych namiotów, wokół których pasie się wiele koni i osłów. Jeden z miejscowych ostrzega nas przed możliwością zdeptania przez konie podczas snu. Zwierzęta są wyraźnie wygłodniałe i wiele z nich rozszarpuje zniesione wory ze śmieciami szukając odpadków. Noc mija jednak spokojnie. Po zwinięciu obozu ruszamy z całym ekwipunkiem do góry. Słońce operuje dość mocno i bez odpowiedniej ochrony przed nim w szybkim tempie można mieć poważne problemy. Pnąc się ku górze, co pewien czas mijają nas karawany, znoszące i wnoszące ekwipunki innych ekip. Właściwie dostrzegamy, że poza nami nikt inny nie usiłuje wtaszczyć wszystkiego na własnych plecach. Przeładowane osły nieustannie są bite przez swoich właścicieli potężnymi kamieniami i to w dodatku po głowach. Widok przerażający i tym bardziej uświadamiający nam słuszność wnoszenia bagażu o własnych siłach. Osób na trasie jest nieoczekiwanie naprawdę wiele. Każda ekipa wita nas serdecznie, nie ukrywając swojej radości z faktu zdobywania szczytu przez ,,ludzi z zachodu”. Co pewien czas ktoś prosi nas o wspólne zdjęcie, ktoś inny częstuje nas bakaliami a jeszcze inni proszą o łyk wody. Nastrój, jaki panuje na szlaku jest bardzo ujmujący. Docieramy w końcu do schroniska na wysokości 4250 m n.p.m. Całe zbocze pod budynkiem rozsypane jest namiotami. Coś nieprawdopodobnego. Prawie wszystkie namioty należą do Irańczyków. Sporadyczne tylko rozbite są przez obcokrajowców. Szukamy odpowiedniego miejsca pod nasze namioty, rozbijamy się a w schronisku jemy grochówkę, przygotowaną przez miejscowych. Po pewnym czasie pogoda momentalnie się psuje i zaczyna mocno wiać oraz sypać gradem. Robi się śnieżnobiały krajobraz. My pozostajemy w swoich namiotach do rana. Po uzupełnieniu wody, która dostępna jest przy schronisku z pobliskiego lodowca i spożytym śniadaniu, ruszamy ,,na lekko”, by dotrzeć do lodospadu na wysokości 5000 m n. p. m. i wrócić ponownie do bazy. Za schroniskiem ludzi jest już niewielu, co też może świadczyć o tym, że większa część spotkanych osób dociera jedynie do schroniska, by tam spędzić weekend. Do lodospadu mamy dwa warianty dróg. Jeden wiedzie granią drugi zaś trawersem zbocza pełnego głazów. My wchodzimy granią, za której wschodnią stroną znajdują się liczne przepaście. Schodzimy natomiast zboczem pełnym kamieni, po których chwilami można zjeżdżać jak na nartach nadrabiając czas. Pod samym lodospadem łapie nas zamieć śnieżna. Odczekujemy na poprawę warunków w skalnej jamie, których w tej okolicy jest naprawdę wiele. Kiedy docieramy z powrotem do bazy przygotowujemy się do ataku szczytowego w kolejnym dniu. Z informacji uzyskanych w schronisku wynika, bowiem, że w następnym dniu do południa mają panować naprawdę dobre warunki atmosferyczne. Postanawiamy to wykorzystać. Po bezsennej nocy początkowo mieliśmy wyruszyć po drugiej godzinie, ostatecznie jednak wyruszyliśmy dopiero o czwartej nad ranem. W ciemności droga na grani nie jest już tak prosta do zlokalizowania jednak z wyczuciem podążamy nieustannie do góry. Kiedy zaczęło się przejaśniać temperatura jakby momentalnie zaczęła spadać. Pomimo grubych rękawic, skarpet z wełny merynosa i grubych butów, mróz dokuczał i chwilami odbierał czucie w kończynach. Wysokość także dawała się we znaki. Tomek z powodu złego samopoczucia na wysokości 5200 mnpm postanowił odpuścić i po krótkim odpoczynku miał zejść w dół. Umówiliśmy się na kontakt telefoniczny za trzydzieści minut w celu uzyskania informacji na temat jego samopoczucia. My zaś ruszyliśmy wyżej. Chwilę później dostrzegłem Tomka kroczącego w dalszym ciągu do góry. Spowolniliśmy tempo i dalszą trasę pokonywaliśmy ponownie całym zespołem. Z prawej strony mijaliśmy lodowiec a pod nogami ciemne skały zaczęły zamieniać się w żółte, pokryte białym śniegiem. Miejscami spod powierzchni ziemi wydobywały się trujące gazy, których unosząca się woń dokuczała przy rozrzedzonym powietrzu. Tempo wspinaczki znacznie zmalało a oddech stawał się coraz cięższy. Krajobraz iście księżycowy. Ostatni etap wędrówki przebiegał w sporej ilości dwutlenku siarki, który unosił się w powietrzu. Na szczycie, nad kraterem stajemy całym zespołem o 11:50. Z wysokości 5671 m n.p.m. podziwiamy widoki, kontemplujemy chwilę to szczególne miejsce, robimy wspólne zdjęcia po czym podejmujemy zejście. Choć oficjalnych wysokości najwyższego wulkanu Azji jest wiele, to w samym Iranie z inną wysokością niż tę mierzoną od Morza Kaspijskiego nie spotkamy się. Pogoda tak jak wcześniej zapowiadano ulega znacznemu pogorszeniu. Zbierają się chmury i spada widoczność. Nikt do góry już się nie pnie a my schodząc w dół robimy postój, by zagotować wodę i zjeść coś ciepłego. Zanim woda się zagotowała, zdołałem ze zmęczenia przysnąć. Po regeneracji sił udajemy się w dalszą trasę i docieramy do bazy, w której pozostały już tylko nieliczne namioty. Tam spędzamy noc i rano wszyscy z bólem głowy zwijamy obozowisko i ruszamy w dalszą drogę. Gdy schodzimy pod meczet wynajmujemy kolejnego jeepa i zjeżdżamy w dół do schroniska w Polour. Tam oczekując na transport do Teheranu wznosimy toast piwem bezalkoholowym za sukces wyprawy. Siedząc przy schronisku ktoś podszedł poczęstował nas chlebem, innym razem pomidorami. Pewien mężczyzna dał nam też Fantę. Były to gesty niezwiązane z politowaniem, ale prawdziwą gościnnością, jaką przejawiają mieszkańcy tego kraju. Po dotarciu do stolicy mieliśmy czas na zwiedzanie, podczas którego korzystaliśmy z auta, metra i taksówki. Zdołaliśmy zwiedzić zarówno Teheran jak i Isfahan. Przejechaliśmy blisko półtora tysiąca kilometrów po kraju okrytym negatywnymi opiniami zachodu a w rzeczywistości spotykaliśmy na swojej drodze wyłącznie przychylne osoby zupełnie pozbawione wyrażanych w Europie stereotypów.

Demawend – irański Goliat
Wysokość 5500 m

Demawend – irański Goliat
Atak szczytowy, okolice 5500 m

Demawend – irański Goliat

Demawend – irański Goliat
Wyziewy przy kraterze

Demawend – irański Goliat
Na szczycie

Informacje praktyczne:

Najwygodniejszy transport odbywa się przez Ukrainę – koszt biletu 1200 zł. Do Iranu niezbędna jest wiza i zaproszenie, które można w Polsce uzyskać poprzez pośredników – koszt 630 zł. Wymagane jest także ubezpieczenie. Noclegi w namiocie w całym Iranie są dozwolone i bezpłatne. Transport z Polor do bazy to koszt 1 mln lary. Wyjątkowo drogie i częste są opłaty do zwiedzanych obiektów. Tani jest transport w całym kraju. Z powodu nałożonych embarg droższa niż w Polsce jest żywność. W całym kraju można płacić tylko kartami irańskimi. Przy wymianie waluty należy szczególnie uważać na dwa przeliczniki (Tomany i Lary). W kantorach przyjmowane są tylko nowe dolary. Połączenia telefoniczne bywają zakłócane i są wyjątkowo drogie (12 zł/min.). Mężczyźni mają obowiązek noszenia długich spodni. Kobiety luźną odzież i chusty na głowie. W całym kraju obowiązuje zakaz spożywania alkoholu (kara 42 baty). Nie można wwozić także żadnej wieprzowiny. Iran pomimo licznych embarg z zachodu jest bardzo dobrze rozwinięty.

Stanisław Rapczuk